To bardzo interesujący punkt, który Powell poruszył wczoraj, a który umknął wielu osobom. Powiedział, że "cła są w większości płacone przez firmy, które znajdują się pomiędzy eksporterem a konsumentem... Wszystkie te firmy i podmioty w środku powiedzą ci, że mają pełne zamiar przekazać to [konsumentowi] w odpowiednim czasie." To, co opisywał, to ukryta presja, która zachodzi w łańcuchu dostaw. Importerzy, hurtownicy i detaliści płacą wyższe koszty z góry, mając nadzieję, że w końcu będą mogli podnieść ceny na tyle, aby przenieść ciężar. Problem polega na tym, że konsumenci już są na skraju możliwości. Budżety domowe są pod presją rosnącego zadłużenia, opóźnień w płatnościach i wynagrodzeń, które nie wystarczają na pokrycie wydatków. Próba przeniesienia kosztów celnych w tym środowisku obniżyłaby popyt jeszcze bardziej. Firmy to wiedzą, dlatego wiele z nich wchłania koszty zamiast tego. Ale kiedy to robią, ich marże maleją, a utrzymanie działalności staje się trudniejsze bez wprowadzania cięć w innych obszarach. Kiedy rentowność jest pod presją, zarząd ma niewiele opcji. Nie mogą kontrolować ceł i nie mogą zmusić konsumentów do wydawania więcej. To, co mogą kontrolować, to wydatki. To zaczyna się od spowolnienia zatrudnienia i ograniczenia planów rozwoju, a następnie cięcia godzin i nadgodzin. Jeśli warunki się nie poprawią, nieuchronnym krokiem stają się zwolnienia. Już widzimy wczesne oznaki tego procesu. Firmy w branżach narażonych na handel, takich jak produkcja, transport i handel detaliczny, cicho redukują zatrudnienie. To są pierwsze pęknięcia, ale historia pokazuje, że gdy cykl się zaczyna, rzadko pozostaje ograniczony. Jeśli cła pozostaną w mocy, a konsumenci będą słabi, efekty rozprzestrzenią się dalej na rynek pracy. To jest prawdziwa reakcja łańcuchowa, na którą, moim zdaniem, Powell wskazywał. Cła mogą wyglądać jak polityka skierowana za granicę, ale koszty ostatecznie trafiają do domu. Przenikają przez łańcuchy dostaw, zjadają marże i ostatecznie objawiają się w postaci utraty miejsc pracy.